Orgazm.

Orgazm.

          AAA! Nie wierzę normalnie! Weszłam sobie wczoraj z nudów na ranking blogów i doznałam szoku. Justin-bieber-love-story zajmuje 36 miejsce na liście.
  
 
          Dzięki, dzięki, dzięki, bo to tylko Wasza zasługa. Od razu humor mi się poprawił. TOTAL ORGAZM haha. 


***

          Bohaterów nowego opowiadania dodam za 2 godziny jak wrócę do domu, bo jestem aktualnie u koleżanki, a ona już chce wbijać na kompa ; )


Dziewiędziesiąty piąty, ostatni.

Rozdział 95, ostatni.
          Wszystko działo się tak niewyobrażalnie szybko. Zaczynałam nie nadążać za tym wszystkim. Bukowanie biletów lotniczych z powrotem do Hollywood, sama podróż minęła bardzo szybko, długa rozmowa z Kennym na temat Justina, wracając do domu, szybka kąpiel, zmiana ciuchów i wyjazd do szpitala.
          Tak cholernie się bałam. Obawiałam się, że jeśli przyjadę to Jego – miłości mego życia już tam nie zastanę. Dowiedziałam się, że Justin jest na granicy ze śmiercią, że jego organizm jest bardzo słaby. Stracił mnóstwo krwi. Całą drogę do szpitala łkałam na tylnym siedzeniu w towarzystwie zaprzyjaźnionego ochroniarza męża, ojca naszych dzieci.
          W pośpiechu wysiadłam z samochodu, kiedy jeszcze Kenny porządnie nie zaparkował. Nie przejmowałam się tym, że trącę ludzi, wbiegając po schodach do wejścia szpitala, w którym On leżał. Chciałam już być obok Niego, uścisnąć Jego dłoń, zapatrzeć się w Jego twarz być może już ostatni raz…

          Siedziałam cicho na krześle obok szpitalnego łóżka, na którym blondyn spokojnie oddychając, spał. Czekałam, aż się obudzi. Zdawałam sobie sprawę, że to może nigdy nie nastąpić, ale całym sercem wierzyłam, że tak jednak się nie stanie. Oczy wypełnione po brzegi łzami, wpatrzone w ciało chłopaka. Tak bardzo pragnęłam ujrzeć Jego czekoladowe, roześmiane oczy. Obwiniałam siebie za to wszystko, co jest teraz. Przecież gdybym tylko postawiła na swoim, jak to dotychczas robiłam i zakazałabym mu zostać samemu, jak się później okazało, w domu – nie siedziałabym teraz w tym miejscu, w tej sali u boku mężczyzny, z którym już tyle przeszłam, którego tak bardzo kocham, z wzajemnością…
          Do sali wszedł lekarz, widząc mój stan, nie zaczynał nawet rozmowy. Wiedział dobrze, że i tak bym mu nie odpowiedziała. Myślami błądziłam gdzieś daleko. Nieobecnym wzrokiem jednak spojrzałam na zarośniętą twarz starszego lekarza, lecz po chwili ponownie wzrok przeniosłam na Justina.
- On przeżyje, prawda? – zapytałam, łudząc się.
- Przeszedł bardzo skomplikowaną operację. Będziemy robić co… – poddenerwowana, przerwałam mężczyźnie:
- Proszę nie mówić mi, że będziecie robić co w waszej mocy, bo szczerze w to wątpię. Macie gdzieś czy on przeżyje czy nie. Taka jest prawda. Dbacie tylko o rozgłos wokół was i reputację. Może pan jeszcze powie, że nie mam racji? – mówiłam oburzona, widząc jak lekarz chce coś powiedzieć.
- Gdyby nie ja, gdyby nie inni lekarze, którzy zajęli się tym młodym człowiekiem już w karetce to nie leżałby tutaj, a w kostnicy, więc proszę mnie i moich kolegów nie obrażać, bo po prostu sobie tego nie życzę – odparł spokojnie.
- Przepraszam – szepnęłam, chowając twarz w dłoniach. Było mi wstyd, za to, jak się zachowałam.
          Pan Cohen, jak widniało na plakietce przyczepionej do kieszeni jego białego fartucha – podszedł bliżej, kładąc dłoń na mym ramieniu.
- Będzie dobrze – powiedział z niepewnością w głosie, którą bez problemu wykryłam.

          Mijała sekunda za sekundą, minuta za minutą, godzina za godziną, dzień za dniem, a On nadal spał. Starałam się być ciągle przy nim, trzymając go za zimną dłoń. Byłam wyczerpana. Nic nie jadłam, nie miałam na to czasu. Odkładałam sen na później.
          Zmęczonym wzrokiem obdarzyłam blondyna. Powieki stawały się coraz to cięższe. Nawet nie wiedziałam kiedy – zasnęłam…

          Obudziłam się, czując czyiś dotyk, czyjąś dłoń, głaskającą moje potargane włosy. Otworzyłam wciąż zaspane oczy, przetarłszy je, spojrzałam na chłopaka, który z delikatnym uśmiechem – przyglądał mi się z zaciekawieniem.
- Justin? – zapytałam, nie dowierzając.
- Kocham cię – powiedział osłabionym, zachrypniętym głosem.
- Ja ciebie też – szepnęłam tuż przy jego uchu, nachylając się nad jego twarzą, muskając jego wyschnięte wargi, wcześniej nawilżając je swoim językiem. Po policzku zaczęły spływać mi łzy, które Justin ocierał swoimi dłońmi.
          Ta chwila znaczyła dla mnie bardzo wiele. Dzisiaj zrozumiałam, że nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka
nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro?


__________

          Wszem i wobec ogłaszam koniec historii Jess i Justina, w której Wy same ułóżcie sobie zakończenie.
          Chciałabym Wam podziękować, ale to i tak będzie mało. Zrobiłyście dla mnie tak wiele, codziennie motywowałyście mnie do działania. Bez Was nie byłoby tych 95 rozdziałów. Szczególnie chciałabym podziękować osobie, zapewne dziewczynie o nicku ” Kaite. „, która rzuciła mi się w oczy, komentując prawie każdą notkę od mniej więcej połowy opowiadania. Dziękuję Ci ogromnie <3 Dziękuję Wam też za te, aż 65927 odwiedzin i 890 komentarzy.
          Muszę szczerze przyznać, że zżyłam się z tym blogiem i nie łatwo jest mi go zakończyć, ale niestety nadszedł czas na jego kres. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną jeszcze na tym blogu i będziecie czytać kolejne opowiadanie, którego bohaterowie już za kilka dni się tutaj pojawią. 

Jeszcze raz dziękuję, za to, że byłyście.
Jesteście wspaniałe <3
Smile of the panic

Dziewiędziesiąty czwarty.

Rozdział 94.
          Minęły 4 lata. Dużo zmieniło się w naszym życiu – moim i Justina. Postanowiliśmy wyprowadzić się z domu na Florydzie, z którym wiązaliśmy wiele wspomnień. Aktualnie, a dokładniej od 11 miesięcy mieszkamy w bajkowym, oszklonym domu na wzgórzach Hollywood wraz z dziećmi. 5 letnim już Nathanem i 3 letnimi bliźniakami – Jeydonem i Allyssą. Choć bliźniaki to w ogóle niepodobne do siebie. Mały w całości podany na Justina, za to Allysska odziedziczyła urodę po mamie. 
          Wszystko układa się po mojej myśli. Mam cudownego męża, tak… Pobraliśmy się niespełna dwa lata temu, jeszcze na Florydzie. Ślub należał do skromnych, w gronie rodziny, przyjaciół – najbliższych. Odbył się na przepięknej, piaszczystej plaży przy zachodzie słońca. Do tego 2 tygodniowa, pełna niespodzianek podróż poślubna po całym Meksyku minęła szybko, a zarazem wspaniale.
          Moim oczkiem w głowie jest trójka moich najukochańszych maluchów. Do szczęścia nie potrzebne mi już nic. Mam wszystko. 

- Kochanie… O czym myślisz? – Justin usiadł obok mnie na łóżku, objąwszy mnie ramieniem. 
          Ułożyłam głowę na jego ramieniu, przymykając oczy, ponieważ raził mnie blask lamp, zamontowanych na suficie sypialni, w której przebywaliśmy.
- O wszystkim – odpowiedziałam po chwili.
          Siedzieliśmy w ciszy, w swoich ramionach. Słysząc krzyk Nathana – podniosłam się szybko. Nie musiałam iść do pokoju synka, bo sam przybiegł zapłakany do naszej sypialni. Schyliłam się i wzięłam go na ręce.
- Co się stało skarbie? – zapytałam, głaszcząc go po główce.
- Na dole jest pan – odpowiedział, jąkając się i wskazując na drzwi.
- Pan? – zapytałam niezrozumiale.
- Tak – powiedział, wskazując ręką na drzwi.
          Spojrzałam pytająco w kierunku Justina, on słysząc słowa Nathana od razu podniósł się z łóżka, kierując się w stronę drzwi.
- Nie idź tam – poprosiłam, chwytając go za nadgarstek.
- Sprawdzę tylko – rzucił, puściłam jego rękę.
          Przestraszyłam się. Bałam się o Justina, a jak tam naprawdę ktoś jest i zrobi mu krzywdę?
- Słoneczko zostań tutaj na chwilkę, nie wychodź z sypialni, dobrze? – zapytałam, stawiając go na podłodze. Pokiwał głową i uciekł na łóżko.
          Opuściłam sypialnię i zbiegłam po schodach, nie słysząc żadnych odgłosów kłótni czy awantury.
- I co? – zapytałam, widząc Justina, stojącego plecami do mnie, przy drzwiach wejściowych.
- Małemu się nie przewidziało. Ktoś tu był, zamek jest wyłamany. Widocznie go zauważył, domyślił się, że ktoś jest w domu i uciekł. Zadzwonię lepiej po Kennyego, żeby sprawdził monitoring – powiadomił, odwracając się w moją stronę. Podeszłam do niego, wtulając się w jego ciało.
- Boję się – na moje słowa Justin musnął moje usta.
- Dowiemy się kto to, bez obaw, ale i tak najlepszym wyjściem będzie jeśli pojedziesz z Nathanem do twojej mamy, chociażby na kilka dni.
- A czemu nie pojedziesz z nami? Nie zostawię cię tutaj samego, jeszcze coś ci się stanie – zaczęłam panikować.
- Nie będę tutaj sam, poproszę Kennyego, żeby został na te kilka dni. Na pewno się zgodzi – zapewnił.
          Obecność Kennyego w domu tylko trochę zdołała mnie uspokoić. Byłam roztrzęsiona.
- Chodźmy lepiej na górę do małego, bo pewnie się boi i niecierpliwi.
          W sypialni, na łóżku zastaliśmy siedzącego chłopca. Zajęliśmy miejsca po jego dwóch stronach. 
- Widziałeś może jak wygląda ten pan? – zapytałam nagle, przerywając ciszę, panującą między nami.
- Nie, miał taką czarną maskę na twarzy – odpowiedział, bawiąc się dłońmi.
- Pojedziemy do babci – powiadomiłam.
- Nie chcę! – zaczął narzekać.
- Pojedziesz z mamą i koniec – wtrącił Justin.



***

- Myślisz, że ten facet tutaj wróci? – zapytałam, leżąc obok chłopaka na łóżku. Było już późno, mały dawno spał, a bliźniaki od tygodnia były u mojej mamy.
- Nie mam pojęcia – odpowiedział, chwytając mnie za dłoń, splatając nasze palce.
          Jutro wraz z Nathanem mamy samolot do Toronto. Już od dawna chciałam tam pojechać, ale nie nigdy nie miałam na to wystarczająco czasu. Życie z Justinem jest ciągłym biegiem w nieznane. 
- Idziemy spać? – zapytał, przybliżając się do mnie jeszcze bardziej, o ile to możliwe, naciągając na nasze wychłodzone ciała, puszystą, ciepłą kołdrę. Przytaknęłam.
          Musnęłam jego usta na dobranoc, zamknęłam oczy. Nie musiałam długo czekać na sen.

          Jest 5:30. Hollywood ewidentnie jeszcze śpi. Zaspana – odeszłam od okna, przez które wyglądałam. Justin jeszcze smacznie spał, cicho pochrapując. Wybrałam z szafy jakiś wygodniejszy zestaw i wraz z nim, weszłam do łazienki, w której odbyłam poranne czynności. Włosy spięłam w luźnego koka i byłam gotowa. Opuściłam łazienkę i usiadłam na łóżku z zamiarem obudzenia chłopaka. Nachyliłam się nad jego twarzą, szepcząc, żeby już wstał. Ten tylko przekręcił się na drugi bok.
- Koniec spania – zerwałam z niego kołdrę. W efekcie obudził się, chcąc przykryć się na nowo i dalej położyć się do spania.
- Już 6:20. Wstawaj – powiadomiłam, ponownie nachylając się nad jego ospałą twarzą. Musnęłam jego usta z uśmiechem. Zwlokłam się z łóżka, co zaraz po mnie uczynił Just. 
          Ogarnęłam pojedyncze, walające się ciuchy oczywiście Justina po sypialni i wyszłam z pomieszczenia, udając się zaraz obok – do pokoju Nathana, w którym skarb jeszcze słodko spał.
- Pobudka – powiedziałam, głaskając go delikatnie po policzku aby się nie wystraszył. Otworzył oczka po czym przetarł je dłońmi. Podniósł się do pozycji siedzącej i zszedł z łóżka. 
          Ja w tym czasie przygotowałam mu na dzisiaj jakieś cieplejsze ciuchy, ponieważ pogoda nie dopisywała, ale czego tu się spodziewać po końcu października.
- Napuszczę ci wody i się wykąpiesz, okej? – zapytałam, przerywając na chwilę dobieranie odpowiedniej koszulki do jego dzisiejszego stroju. Pokiwał głową, że się zgadza.
          W końcu padło na niebieską w białe wzorki. Zabierając je wyszłam wraz z Nathem, z jego pokoju. Weszliśmy do mojej i Justina sypialni, w której Justin wybierał zestaw na dzisiaj. Miał odwieźć nas na lotnisko. 
- Idziesz się kąpać? – zapytałam, widząc go przy szafie w samych bokserkach.
- Taa – odpowiedział, odwracając się w naszą stronę.
- Weźmiesz ze sobą Nathana? – zapytałam, ale wiedziałam, że się zgodzi.
- Chodź młody – powiedział, podchodząc do niego, czochrając jego ciemnobrązowe włosy. Na co Nath się zaśmiał. 
          Zaczęli się gonić po całej sypialni, ponieważ mały chciał oddać tatusiowi. W końcu Justin dał mu szansę, udając potknięcie – wylądował na łóżku. Ucieszony chłopiec wtargnął na łóżko, okładając ojca jaśkiem.
          Stałam z boku, obserwując całą tą sytuację, śmiejąc się pod nosem.
- Dobra, wystarczy! – przerwałam ich wygłupy. – Marsz do łazienki, bo naprawdę nie zdążymy.
- Słyszałeś mamę? – zapytał Justin, pomiędzy uderzeniami w jego ciało poduszką.
          Jak na 5-letniego chłopca to Nathan był dość silny i nie brakowało mu energii. Nie miałam z nim problemów. Jego największą wadą, którą odziedziczył po Justinie była niesamowita upartość.
- No przestań już – powiedział poddenerwowany już Just. 
          Synek zszedł z łóżka, ostatni raz rzucając w Justina poduszką. Kiedy to zrobił, zaczął biegnąć w moją stronę, myśląc, że Justin puści się za nim w pogoń, ale ewidentnie mu się nie chciało, bo rozleniwiony zszedł z łóżka i wszedł do łazienki, grożąc przedtem Nathanowi palcem.
- No idź do taty – powiedziałam, odwracając się w jego stronę, ponieważ stał za mną, ukrywając się przed ojcem.
          Kiedy mały pobiegł do łazienki, ja dopakowałam dosyć wielką walizkę i położyłam się zmęczona na łóżku. Najchętniej poszłabym jeszcze spać, ale wiedziałam, że kiedy przylecimy na miejsce to sobie odpocznę, bo mama chętnie przez ten jeden dzień, który poświęcę na sen – zajmie się wnukami.
- Mama, zimnooo – z łazienki wyszedł Nathan, owinięty w ręcznik.
- Justin przecież dawałam ci ciuchy! Nie mogłeś go ubrać?! – uniosłam głos aby usłyszał.
- Nie dawałaś mi żadnych ciuchów – powiedział, wychodząc z łazienki.
- Chodź do mnie skarbie – wtulił się we mnie. Objąwszy mnie rękami w pasie. 
- Tu są – podszedł do fotela, podnosząc z niego ciuchy dla Nathana. Jednak mu ich nie dawałam.
- Przepraszam – powiedziałam, zabierając od niego ciuchy. Chciałam go ubrać, ale zaprzeczył, mówiąc, że on sam. No to czemu nie. Założyłam mu jedynie trampki i oboje byliśmy gotowi.



***

- Będę tęsknić – mówiłam wtulona w ciało męża. Nathan stał obok nas, przyglądając się nam z zaciekawieniem w oczach.
- Ja bardziej. Nie wiem jak uda mi się wytrzymać bez was – wziął małego na ręce i okręcił się wokół własnej osi. Oczywiście Nathan chciał jeszcze. Widocznie mu się spodobało. Ludzie patrzeli na nich roześmianymi oczami. Mnie też od razu poprawił się humor.
- Tata! Koniec już! – krzyczał, przy tym się śmiejąc.
          Justin przytrzymał go chwilę na rękach aby kiedy go postawi na ziemię nie zachwiał się i nie upadł. Po kilku minutach, słysząc jak wzywają pasażerów naszego lotu do odprawy, oddał synka w moje ręce. Musnęłam jego polik. Justin podszedł do nas bliżej, obejmując nas oboje.

          Ostatni raz odwróciłam się w jego stronę. W prawej dłoni trzymałam uchwyt walizki, a za drugą dłonią trzymałam maleńką dłoń synka, który z przerażeniem i obawą, że się zgubi, co chwilę umacniał uścisk.



***

- Już jesteśmy na miejscu kochanie – powiadomiłam, widząc zza szyby taksówki dom mamy, przed którym już na nas czekała wraz z małymi łobuzami.
- Dziękuję bardzo – podziękowałam, płacąc przemiłemu taksówkarzowi. Pomógł mi wyciągnąć bagaże z samochodu i zaniósł je pod same drzwi.
- Mama! – wrzasnęły na równo bliźniaki, podbiegając do mnie. Ukucnęłam, a dzieci wpadły mi w ramiona. 
- Stęskniłam się za wami – mówiłam, tuląc ich do siebie.
          Spostrzegłam zazdrosnego Nathana, stojącego z boku.
- Poczekajcie chwilę – odeszłam od nich, kucając przy Nathanie.
- Co jest? – chwyciłam go za nadgarstki, przyciągając do siebie. Bez wahania wtulił się w moje ciało, po chwili się odsuwając.
- Nic – odparł.
- Hej mamo – przytuliłam się z nią. 
- Chodźcie do domu, bo mi się wszyscy rozchorujecie! – rzuciła, biorąc na ręce Alysskę. Ja zabrałam Jeydona, łapiąc Nathana za dłoń, weszliśmy do środka. Uderzyło we mnie przyjemne ciepło. Dzieci od razu pobiegły za babcią do salonu, a ja wniosłam bagaże do domu, zamykając drzwi na klucz. 
- Pójdę do sypialni, zadzwonię do Justina – powiadomiłam mamę. Alyssa chciała iść ze mną, więc wzięłam małą ze sobą, na górę.
          Wybrałam numer Justina. Ku mojemu zdziwieniu odebrał Kenny, zdziwiona zapytałam gdzie jest Justin i dlaczego to on nie odebrał. Odpowiedź mnie całkowicie zszokowała. Komórka spadła mi na podłogę, wydając głośny huk. Automatycznie poczułam się słabo, usiadłam na łóżku, tuląc do siebie córeczkę, która zdezorientowana uwiesiła się na mojej szyi. Po policzku zaczęły spływać mi łzy.
- Mama! Ćemu płaćeś? 


__________

          Mam dla Was dosyć przykrą wiadomość. To już przedostatni rozdział. Na rozczulania przyjdzie czas za kilka dni, kiedy opublikuję 95, a zarazem ostatni rozdział. Chciałam bloga podciągnąć do 100 rozdziału i mam na to opowiadanie pomysł, gdybym chciała go ciągnąć, ale z pewnością nie przypadłoby Wam do gustu zakończenie jakie chciałam wcielić w tą historię, więc mam już jedne, którego użyję już w następnej notce.
          Drugą sprawą, a raczej informacją jest to, że nie będę pisała 2 części tego opowiadania, w której miałam opisywać nastoletnie życie dzieci Bieberów. Może kiedyś się tego podejmę, ale teraz spasuję. Mam za to inny, ciekawszy moim zdaniem pomysł. Planuję na tym blogu pisać jeszcze jedną, lecz całkowicie odbiegłą od tej historii, historię także o JB. Nie będzie już tak długa jak ta, ale włożę w nią całe swoje serce i postaram się aby była najlepszym, najoryginalniejszym opowiadaniem jaki do tej pory czytałyście. Co Wy na to?
          Jest mi przykro, kiedy pod ostatnim rozdziałem widnieje jedynie 10 komentarzy. Wiem, że Wam się nie chce komentować, ale widząc, że z 60 kilku komentarzy zrobiło się 10 to, aż traci się chęci na pisanie. Naprawdę.