niedziela, 20 stycznia 2013


3. Nagrajmy go pod prysznicem!

3. Nagrajmy go pod prysznicem!
 - Słucham? – wrzasnęłam. – Kazałeś mu?
- Ja powiedziałem tylko ‘ka’ – mruknął David filozoficznie.
- Spokojnie Des – mruknęła Maya. – Dlaczego?
- No bo wiedziałem, ze jak was obrazi jakiś Bieber to dostaniecie takiego kopa, jak po stu Red Bullach! Normalnie dodał wam skrzydeł!
- Wolałabym tak tego nie nazywać – burknęła Stella. –Co nie zmienia faktu, ze masz trochę racji, Dav.
 - Ja zawsze mam – uśmiechnął się dumnie chłopak.
- Ty się lepiej nie udzielaj, co? – usłużnie mu doradziłam, po czym zwróciłam się do dziewczyn. – Co robimy z tym faktem?
- Ja to widzę tak: Davidowi wybaczamy, Bieberowi robimy dowcip i zostawiamy go w spokoju. Co wy na to? – zaproponowała Mel.
- Okey, tylko jaki dowcip? – zamyśliła się Ronnie.
- Mam! – nagle mnie oświeciło. – Nagrajmy go pod prysznicem! A potem szantażujmy go, ze wrzucimy to do neta! Będzie przed nami klękał.
- Pomysł przedni, ale widzę jeden, maleńki problem – prychnęła Maya. – JAK TY CHCESZ GO NAGRAĆ JA SIĘ PYTAM?!
- Ja mogę to zrobić! – uśmiechnął się chłopak, a wszystkie spojrzenia spoczęły na nim.
 - Dobra – Ronnie uśmiechnęła się złowieszczo. – On nas jeszcze popamięta!
               Chcieliśmy omówić jeszcze szczegóły tego doskonale zapowiadającego się planu, ale trener wpadł jak śmierdzący wiatr do pomieszczenia i zaczął wrzeszczeć, że gdybyśmy spędzały tyle czasu na boisku co tu, to z pewnością byłybyśmy już mistrzyniami Ameryki. Po tych słowach zagnał nas na lekcje. A żeby dopilnować, czy nie uciekniemy odprowadził nas z hali pod samą szkołę. Głupi staruch.
               Weszliśmy do budynku odprowadzeni czujnym okiem trenera i skierowaliśmy się do kantorka, aby wśród śmierdzących rzeczy zagubionych, materaców, kozłów, map, globusów, mioteł i ścierek zastanowić się, co robić dalej.
               Mięliśmy dwie opcje do wyboru. Mogliśmy udawać, ze jeszcze trenujemy i grupowo nie pojawić się na lekcjach, ale Maya stanowczo odmówiła tłumacząc, ze ona ma na następnej lekcji bardzo ważny sprawdzian i za nic w świecie go nie opuści. W tym momencie plan runął. Można też było zwyczajnie wszystko olać i iść do domu, ale wtedy mielibyśmy problem, delikatnie mówiąc.
              Nagle usłyszeliśmy stukot obcasów i zamarliśmy. Czyżby jakaś nauczycielka? Przecież byliśmy w kantorku, więc teoretycznie nic nam nie groziło, ale może kamera zarejestrowała nas, kiedy przemykaliśmy szkolnymi korytarzami?
              Stukot nasilał się z każdą chwilą. Czyli jednak jesteśmy zgubieni! Wstrzymaliśmy oddech i ścisnęliśmy się w ciemnym kąciku, w nadziei, że może jakaś stara baba nas nie zauważy.
             Nagle drzwi otworzyły się na całą szerokość, a niezwykle wzburzona osoba mrucząc coś pod nosem energicznie weszła do środka. Postać była szczupła, a wręcz chuda, wysoka i odziana w modną sukienkę do połowy uda. Chwila, przecież ja tak dobrze znam tą postać!
 - Camilla? – mruknęłam, wychodząc z kryjówki. – Co ty tu robisz?
- Des! Och, jak dobrze, że cię widzę! – rzuciła mi się na szyję, a w tym czasie ja zamknęłam drzwi. – Uwierzysz, ze ta flądra co ma dupę jak szafa trzydrzwiowa kazała mi się przebrać?! No uwierzysz mi?
              Szczerze mówiąc, nie miałam z tym najmniejszych problemów, bo Cam nie należała do osób, które ubierają się stosownie do sytuacji. Nieważne czy w domu, w szkole, czy nawet w kościele musiała być ubrana najmodniej jak się da. Chociażby oznaczało to sukienkę króciutką jak diabli.
- Uwierzę – mruknęłam. A widząc jej spojrzenie wyjaśniłam. – No przecież ona ci się każe przebrać średnio trzy razy w tygodniu, nie?
- Jasne – burknęła. Wytężając wzrok rozejrzała się po pomieszczeniu i naraz zawołała – O, David! Siatkarki cię nie zabiły?
- Bardzo śmieszne – mruknął ten. – Teraz muszę nagrać tego pierdołę pod prysznicem.
- A właśnie! Skąd ty wytrzasnęłaś jedną z najpopularniejszych nastoletnich gwiazd? – do rozmowy włączyła się Maya.
- Wiesz, to proste. Chciałam rzucić chłopaka, a on powiedział, że kumpel kolegi syna siostry męża jego ciotki zna Justina Biebera. A ja pomyślałam, ze zrobię wam niespodziankę!
- Hę? – wydusiła Ronnie. Reszta patrzyła ogłupiałym wzrokiem na Cam.
- No, mój chłopak ma ciotkę, której mąż ma siostrę, która ma syna, który ma kolegę, który ma kumpla, który zna Biebrza osobiście. Kapujecie? – a gdy pokiwaliśmy głowami, dodała – No co wy byście beze mnie zrobili, co?
- No ja nie wiem – mruknęłam, nadal próbując sobie poukładać po kolei mężów, ciotki i kumpli.
- Do dzwonka mamy jeszcze trzydzieści sześć minut – mruknęła Ronnie patrząc na zegarek. – Co robimy?
- Może pogramy w „Co sądzisz o”? – spytała Meg. Otrzymawszy odpowiedź, że nikt nie ma pojęcia, o co w niej chodzi, wyjaśniła – No, zadaje się pytanie, na przykład co sądzisz o  mini? I ktoś odpowiada.
              Nikt nie wyraził sprzeciwu, więc usiedliśmy w kółeczku, poodpychawszy uprzednio wszelkiego rodzaju kozły i piłki lekarskie. Ustaliliśmy, że wszyscy po kolei zadają pytania jednej osobie, potem następnej i następnej. Jako, ze nikt nie kwapił się iść na pierwszy ogień, zgłosiłam się na ochotnika.
- Idziesz na następna lekcję? – chciał wiedzieć Dav, a widząc wzrok Melanie natychmiast się poprawił. – Eee, to jest… co sądzisz o opuszczeniu następnej lekcji?
- Myślę, że świat się nie zawali. Ale tylko pod warunkiem, ze idziesz ze mną – mrugnęłam do niego, a David ochoczo przytaknął.
- Co sądzisz o sekcjach zwłok? Czyż nie są piękne? Lubisz krew? – zapytała Stella z entuzjazmem. Skrzywiłam się lekko, ale odparłam:
 - Pięknymi to bym ich nie nazwała, ale uważam, ze są potrzebne. Dzięki nim wiele zbrodni jest odkrywanych i w ogóle. A krew mnie ani nie podnieca, ani nie odrzuca.
 - Co sądzisz o Justinie? – tego pytania nie mógł zadać nikt inny jak tylko Annie.
- Wkurzył mnie palant! – wybuchłam. – Taki, kurde no, laluś! Gwiazda od siedmiu boleści! Panicz jeden, tylko mu usługuj, no! W moim domu dnia, nie, nawet godziny by nie przeżył! U mnie trzeba walczyć o komputer, telewizor, kolejkę w łazience. A on? On ma na talerzyku wszystko podane! Farbowany goguś!
- Spokojnie! – zaśmiała się Mel. – Też go nie lubię, ale nie planuję morderstwa. Teraz czas na moje pytanie. Co sądzisz o przyjaźni damsko-męskiej?
 - Myślę, że jak najbardziej jest możliwa- odparłam już nieco spokojniej. – Przykładem tego jesteśmy chociażby ja i Dav! Nie zawsze jedna osoba musi się zakochać w drugiej, przysięgam. Poza tym, faceci są zupełnie inni! Co nie zmienia faktu, ze są wspaniałymi przyjaciółmi.
- Co sądzisz o wyprzedażach, szpilkach i torebkach Alexandra McQueena? – spytała Cam, poprawiając sobie włosy.
- No… wyprzedaże są fajne, bo można kupić to samo taniej, od szpilek nogi bolą a torebki… – tu należy dodać, ze owych torebek w życiu nie widziałam na oczy, wiec stwierdziłam dyplomatycznie – … są śliczne!
- Co sądzisz o czytaniu książek? – zadała swe pytanie Veronica i utkwiła we mnie swoje jasne, przenikliwe oczy.
- Wbrew ogólnemu zdaniu, które panuje wśród młodzieży, czytanie jest pożyteczne – odparłam, a Dav i Cam lekko się skrzywili. – I mówię tu o porządnych książkach, a nie o chłamach dla nastolatek, w których głównym problemem bohaterki jest to, jaki strój założyć. Ja osobiście kocham kryminały. Herkules Poirot i panna Marple pióra Agathy Christie czy książki Mary Higgins Clark to mistrzostwo.
- Też tak sądzę – pogodnie odparła Maya. – A co sądzisz o tatuażach? Bo ja osobiście je potępiam.
- Kocham tatuaże Justina, za rok wytatuuję sobie takiego samego Jezusa na łydce! – wcięła się Annie z entuzjazmem.
 - Od razu na czole – burknęłam. – Co do tatuaży, mam jeden – wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. – Stokrotkę na miednicy. Zrobiłyśmy sobie je z Camillą na jej urodziny!
 - Matka mnie chciała zaprowadzić do lekarza i usunąć, ale gdy jej pokazałam jak mi tatuaż pasuje do bikini, musiała się zgodzić! – uśmiechnęła się Cam.
                 W tym miejscu należy dodać, ze matka mojej przyjaciółki ma jeszcze większego (o ile to oczywiście możliwe) bzika na punkcie zakupów. Poza tym jako osoba wręcz obrzydliwie bogata, nie musiała się ze swojego uzależnienia leczyć. Wręcz przeciwnie, w domu walały się coraz to nowe stosy ubrań, a jedyna córka ewidentnie szła w jej ślady.
- No – odezwał się David patrząc na zegarek. – Mamy dwadzieścia minut. Jeśli chcemy zwiać proponowałbym ruszyć tyłki.
- Maya? – Stella popatrzyła błagalnie na dziewczynę.
- Dobra! – burknęła ta po chwili intensywnego namysłu. – Ale David, ostrzegam! Masz mi to usprawiedliwić!
- Jasne! Przecież jestem waszym trenerem! – zaśmiał się chłopak.
- Nie trenerem, a zastępcą trenera – sprostowała Mel.
- I jesteś w naszym wieku. – dodała Ronnie krytycznie.
- I nauczyciele dostają apopleksji na dźwięk twojego nazwiska! – zaśmiałam się. – Urobimy trenera, ale tego starego. Wpisze nam zwolnienie.
- Och, jasne że wpisze! Zadziałam na niego urokiem osobistym! – w tym momencie David zaczął mrugać oczyma w zastraszającym tempie.
                 Na ten widok nie można się było nie zaśmiać. Ale teraz nikt się nie sprzeciwił. Nasz trener numer dwa owinął sobie wokół palca trenera właściwego i dostawał od niego wszystko, czego chciał. Oczywiście w granicach normy.
- Ej! – zawołała nagle Maya. – jak ty nagrasz Biebera pod prysznicem jak on po tym meczu pojedzie niewiadomo gdzie?
- Co ty gadasz! O
n będzie z nami trenował! – Machnął ręką, a widząc nasze miny, dodał – To ja wam nie powiedziałem?
- Widocznie nie – Mel chciała być wredna, ale ciekawość wzięła górę. – Jak to?!
- Tak to. On się tu kiedyś uczył, wiecie? – Na te słowa wszystkie zgodnie pokręciłyśmy głowami. – I był pupilkiem trenera. Więc jak on go teraz spotkał, to zaproponował mu udział w mistrzostwach w drużynie koszykarskiej.
- Jej!- pisnęła Annie. Reszta moich przyjaciółek była w głębokim szoku.
- Och, nie martwcie się. Toż on jeździ po świecie – machnęłam uspokajająco ręką. – Za tydzień już go nie będzie.
- A właśnie że nie! – Sprzeciwił się nasz główny informator. – Słyszałem, jak rozmawia z trenerem. Zgodził się.
                 Pomijając Ann, wszystkie jak jeden mąż wydałyśmy jęk rozpaczy. Cztery na pięć treningów miałyśmy z koszykarzami, więc jego gębusia będzie nam teraz często towarzyszyć. Chciałyśmy omówić jeszcze ten fakt, ale David wpadł w panikę widząc, że zostało piec minut do dzwonka.
                 Wypędziła nas z kantorka i popchnął w stronę drzwi. Niczym James Bond połączony z ninja przebiegłam ową trasę, zręcznie unikając kamer. Przyznaję bez bicia, że to nie pierwsza misja tego typu.
                Gdy owa misja została zakończona powodzeniem, zmęczeni ratowaniem świata rozeszliśmy się do domów. Jak na złość, nikt nie szedł w moją stronę. Nawet Stella, która mieszkała dosłownie dwie ulice dalej, poleciła z Mel do biblioteki. Niego obrażona podążyłam w moją stronę. Pół godziny później zobaczyłam mój dom.
                 Dom ów był ładny, jasny i niezbyt duży. Ale chociaż mieszkało w nim sześć osób, nikt sobie nie siedział na głowie. Urządzony był z pomysłem, a każda powierzchnia była w jakiś sposób zagospodarowana. W pokojach moim i siostry oraz moich braci były łóżka piętrowe. Łazienkę mieliśmy jedną, ale z dwoma prysznicami. Schody na górę również były wyciągane, żeby nie zabierać miejsca.
                 Wbiegłam do kuchni głodna jak wilk, pragnąc jak najszybciej zapełnić mój wielce pojemny żołądek, gdy nagle poślizgnęłam się o samochodzik Briana, mojego dziewięcioletniego braciszka.
 - Co to za cholerstwo? – wrzasnęłam na cały dom, a maluch natychmiast zmaterializował się koło mnie.
- Mój samochód to nie żadne cholerstwo! – zawołał oburzony, wyrywając mi plastikowe autko z dłoni. – To ty mogłabyś uważać!
- Ja? Co proszę?! – ryknęłam niczym rozwścieczony lew. Kiedy ktoś denerwował mnie, głodna, byłam gotowa wykłócać się o każdą rzecz. – Ja wracam po meczu, cała poobijana i zmęczona, a tobie nie chce się zabrać idiotycznego samochodu z podłogi?!
-  Nie wątpię, że jesteś poobijana, bo wcale nie patrzysz jak chodzisz! – burknął Brian.
- Zaraz ty będziesz poobijany wstrętny smarkaczu! –zaperzyłam się, chcąc przejść do rękoczynów. – Jaszcze raz mnie poprosisz o kasę na ten złom!
 -CISZA! – w domu rozległ się potężny głos Matthew’a, drugiego braciszka. – Chcę wam cos ogłosić.
             Matt, najstarszy z rodzeństwa, liczący dwadzieścia trzy lata miał głos tak donośny, że na całym osiedlu słyszano jego śpiewy pod prysznicem. Prawie dwumetrowy, umięśniony dryblas miał niebieskie oczy i włosy w kolorze jasnego blondu, nieco wpadającego w rudy. Tak jak Margaret. Ona i Matthew poszli całkowicie w tatę. Natomiast Brian i ja byliśmy ciemni i czarnowłosi, jak mama.
              Co do mamy, pojawiła się zaraz w holu, zaalarmowana krzykiem swojej najstarszej latorośli. Była Hawajką, szczupłą i wysoką, a Brian i ja byliśmy kropka w kropkę do niej podobni. Zaraz za nią pojawiła się Marg, dwudziesto jedno letnia niebieskooka blondynka, zupełnie nie podobna do swojej rodzicielki. Tylko taty nie było na rodzinnym zebraniu, bo pracował.
- Kto kogo zabija i dlaczego? – spytała mama rzeczowo, przyzwyczajona do naszych bójek.
- To on! – palec mój i Briana oskarżycielsko zawisł w powietrzu, wskazując winowajcę.
- Ja chciałem tylko powiedzieć, żebyśmy się pakowali, bo musimy jechać na występ mojej dziewczyny! – bronił się ten.
- To ty masz dziewczynę? – zawołałam, wytrzeszczając oczy.
- Czemu nam nie powiedziałeś? – spytała łagodnie mama. – I kiedy ten występ?
- Właśnie teraz wam mówię. Za jakieś trzydzieści minut z hakiem. Jazda, spóźnimy się! – zaczął poganiać nas zakochaniec.
- Nie ma mowy, żebyśmy zdążyli – stwierdziła mama rzeczowo.
- Mamusiu najukochańsza! – wrzasnął Matt, padając na kolana. – Dlaczego mi to robisz?! To miłość mojego życia! Zabijesz ją i mnie! Zrób to dla swego syna pierworodnego, który cię tak niezwykle miłuje!
              Brwi pozostałej trójki rodzeństwa  uniosły się w tempie ekspresowym. To była stała technika Matthew’a. Od lat niemal dziesięciu wył tak, chcąc ułaskawić mamę. Mama oczywiście nie dawała się na to nabrać, ale pojemne płuca Matta pozwalały mu jęczeć i błagać do dwunastu godzin pod rząd. Żeby tego uniknąć, rodzicielka burknęła:
- Ostatni raz ci ulegam! – To również była stara śpiewka mamy.
              Tymi słowy zapoczątkował harmider w całym domu. Mama zaczęła gorączkowo pakować torebkę, Marg przygotowywała nam kanapki, klnąc co chwila i ssąc krwawiącego kciuka. Ja natomiast poleciałam do pokoju się przebrać, bo niepodobna jechać na występ dziewczyny brata ubrana w strój siatkarski.
             Piętnaście minut później siedzieliśmy czyści, świeży i pachnący w samochodzie, który prowadziła zaaferowana mama. Wraz z Margaret z całym spokojem pochłaniałałysmy kanapki i dyskutowałyśmy. Snułyśmy domysły co do wyglądu owej tajemniczej dziewczyny. Brian niczym niewzruszony bawił się feralnym autkiem, a Matt gestykulując pokazywał mamie drogę.
              Kiedy stanęliśmy przed teatrem, aż gwizdnęłam. Czyżby wybranka mojego brata była aktorką? Ewentualnie piosenkarką? Kiedy wszyscy drżeliśmy z niecierpliwości, Matt zamówił bilety i wprowadził nas do wielkiej auli. Nie było tłumów, wiec usiedliśmy znacznie bliżej, niż nam nakazywały bilety. Występ miał się zacząć za minutkę, kiedy wyrwałam skrawek papieru z ręki brata. „Jezioro Łabędzie”? Ale że baletnica? Spojrzałam na Marg, która była tak samo zszokowana, co ja.
             Występ się zaczął. Szybko przejechałam wzrokiem po wszystkich dziewczynach na scenie. Większość z nich, jak prawdziwe baletnice były smukłe, zgrabne i całkiem ładne, a ruchy miały delikatne i perfekcyjne. Wszystkie, oprócz jednej.
             Z boku sceny produkowała się grubawa panienka o nieco kartoflowatym nosie. Jej ruchom było daleko do perfekcji koleżanek. Skakała ociężale niczym hipopotam i miała głupawy wyraz twarzy. Miałam wrażenie, że cieszy się jak mysz do sera.
               Cierpliwie doczekałam końca występu. Przyznam się, kilka razy pytałam Matta która to, ale on zawsze mnie uciszał. Teraz więc wszyscy pobiegliśmy za nim na kulisy. Starałam się nie stracić go z oczu, co w sumie nie było trudne, bo jego głowa wystawała nad wszystkie inne. Biegł na łeb na szyję, a my lecieliśmy za nim.
                W końcu się zatrzymał. Ku mojemu zdziwieniu zrobił to przy owej grubawej panience. Próbowałam wmówić sobie, ze tylko szuka swojej dziewczyny, ale moje nadzieje rozwiały się, gdy rzucił się ku grubasce i zaczął ja obcałowywać.
                Następnie odwrócił się do nas, przytulając ociężałą baletnicę, która sięgała mu do piersi. Miałam teraz okazję przyjrzeć jej się z bliska. Miała blond włosy, zielonkawe oczy o cielęcym spojrzeniu, nos jak kartofel i wydęte usta. No pięknie. Nie dość, że niska, to jeszcze szkaradna. 
- Mamuś, Marg, Des, Młody – zwrócił się do nas po kolei. – Poznajcie Lilian, moją ukochaną. Lilie, oto moja rodzina!
               Blondynka zaczęła nas witać, cały czas piszcząc, jak bardzo się cieszy. Głos miała niby miły, ale mi przypominał wiertło dentystyczne. Poza tym miała bardzo ubogie słownictwo i cały czas powtarzała ‘jejku’. My oczywiście przywitaliśmy się kulturalnie.
 - Jejku, tak się cieszę, ze z wami zamieszkam! – a widząc nasze miny, dodała zdziwiona. – Mattie, nie powiedziałeś im?
- O czym nam nie powiedziałeś Mattie? – spytała mama z niepokojem i lekka kpiną w głosie.
- Mamuś, muszę ci coś powiedzieć – powiedział Matt i położył rękę swojej dziewczynie na pękatym brzuchu. – Lilie jest w ciąży.

_________________________
A teraz brawa dla mnie i komputera, bo wróciliśmy w tempie ekspresowym!
Mało Bieberka, ale jak widzicie, Des nie pozbędzie sie go tak łatwo! Do nn kochani!
40100395
  •  
  •  
  •  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz